czwartek, 23 lipca 2015

3.6

Lena obudziła się ciągle jeszcze czując strach i przerażenie, ale błyskawicznie sobie uświadomiła, że w koszmarze widziała tylko tęczowe ciasteczko, które rozpada się na drobniutkie okruszki w jej palcach. Zgroza, którą zapamiętała ze snu była tak nieadekwatna do rangi zdarzenia, że dziewczynka aż sie roześmiała. Musi opowiedzieć pani Cornick o tym śnie, to takie zabawne! Sama czuła się dużo zdrowsza i dużo silniejsza. Obróciła się na drugi bok i po chwili spała już dalej. ***

Snape chodził wolno między szpitalnymi łóżkami. Wciąż czuł się lekko i wesoło, jak pod koniec tamtego dziwacznego snu. Tylko że teraz miał realne powody do radości. Sposób na chorobę, który wymyślił, działał! Kilkoro dzieciaków, które dostały lekarstwo w pierwszym rzucie, zareagowało na nie tak, jak powinny. To Cecile się upierała, żeby najpierw wypróbować ten nowy środek tylko na paru z nich. “A jak wszyscy nagle wyzdrowieją, to skąd będziesz wiedział, że to dzięki temu, co przygotowaliśmy?”, pytała. Uśmiechnął się na myśl o ich żywej dyskusji na temat przeprowadzania eksperymentów. Rzeczywiście razem jakoś łatwiej im było myśleć i opracowywać plan działania.

Czyli po raz kolejny jego asystentka miała rację. Praca we dwójkę była nie tylko skuteczniejsza. Była lepsza i przyjemniejsza. I dużo milej było dzielić z kimś ten dreszcz ekscytacji, gdy wreszcie coś zaczynało się wyjaśniać. Nadzieję, że uda się coś zmienić.

Kiedy ostatnio pracował z kimś, przed czasami Cecile? Wytężał umysł, ale potrafił sobie przypomnieć tylko jak działał przeciw komuś. Przeciw klasie pełnej rozwydrzonych dzieciaków, przeciwko dyrekcji wydającej błędne decyzje, przeciwko wrogom w czasach walki. Nawet w tych dawnych czasach, zaraz po szkole, kiedy dołączył do Śmierciożerców, nie zaznał takiego poczucia wspólnoty. A po to tam dołączył, prawda? Żeby być z kimś razem, ze “swoimi”, przeciw nauczycielom faworyzującym przystojnych pyszałków, przeciw ciągle się z niego naśmiewającym Gryffindorczykom, przeciw bezwzględnym przystojniakom odbierającym mu wszystko, na czym mu zależało. No właśnie, ciągle przeciw. Potem się zorientował, że jest też przeciw zwolennikom Czarnego Lorda. Do tej pory pamiętał swój ból, i rozpacz, i bezsilną złość, kiedy zrozumiał, że szalony śmiech i bezwzględne słowa Śmierciożerców dotyczą nie tylko Potterów, Lupinów i Blacków, ale też ich żon i przyjaciół. Odpędził te nieprzyjemne myśli i wrócił do rzeczywistości. Cecile podchodziła do chorych i albo tylko cichutko z nimi rozmawiała, albo wyjaśniała, jak mają zażyć lekarstwo. Był z siebie dumny, że przypomniał sobie o tym niewydarzonym zaklęciu miłosnym, które było skuteczne tylko w przypadku bardzo małych obiektów. Żadna ze standardowych technik zwiększania mocy napoju nie pomagała i niezależnie od tego co się robiło, wywar działał tylko na przedmioty i stworzenia nie większe od dłoni. Ale działał, a dodatek strutii sprawiał, że pięknie przepędzał myśli o innych przywiązaniach. Czyli dokładnie to, czego było mu potrzeba.

Poczekał, aż ostatni z pacjentów dostał swoją dawkę mikstury i poszedł wreszcie położyć się spać w swoim łóżku. Miał nadzieję, że nie przytrafią mu się już żadne dziwaczne sny.



Czytaj dalej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz