czwartek, 6 sierpnia 2015

3.10

Siedział w swoim gabinecie już od kilku godzin. Światło dnia w międzyczasie zbladło i wokół panował półmrok, ale Snape'owi to nie przeszkadzało. Na biurku leżał stos śmieci, które znał już na pamięć. Raporty z choroby, zapisy koszmarnych snów. Rozlane mleko, zepsuta miotła, a oprócz tego ukochani ludzie i zwierzęta. Dwie sowy, chomik, kot, przyjaciółka, dziewczyna, siostra, brat, dwa razy mama. Wszystkie sny takie same: najdroższa postać ginie lub prawie ginie w tragicznych okolicznościach. Zwykle pojawia się krew, cierpienie, przerażenie, zgroza. Nieprzyjemne, nawet jak się tylko czyta notatki na papierze.

Karty Bohaterów były dużo mniej dramatyczne, za to równie denerwujące. Obejrzał te obrazki ze wszystkich stron. Najpierw bardzo ostrożnie, z różdżką gotową do szybkiego czaru obronnego. Potem już spokojniej, z uwagą czytając ich głupawą treść. Wykonał wszystkie zwykłe testy na obecność złych mocy i parę bardziej zaawansowanych. Nic to nie dało. Wyglądało na to, że ma przed sobą najzwyklejsze w świecie zdjęcia, mocno podretuszowane, ze sztywno poruszającymi się postaciami o sztucznych uśmiechach. Podpisy też były niewiele warte. Jak się dany “bohater” nazywał, co się z nim teraz dzieje, cechy szczególne. Widać było wyraźnie, że nie układał tego nikt dbający o szczegóły, bo niektóre imiona zawierały błędy, opisy charakteru były często całkowicie bez znaczenia (“waleczny, dzielny, cierpliwy”), a losy nie zawsze zgadzały się z rzeczywistością. Wziął do ręki karty, przetasował je i położył na stole tak, jakby układał pasjansa. Figury w białych ramkach (“dobrzy”) trafiały na prawą stronę, postaci czarne - na lewą. Grupował je, by obrazowały relacje sprzed kilkunastu lat. Karty Pottera i Lily niech się stykają bokami. A swoją, w ciemnym obramowaniu oczywiście, ułożył gdzieś z boku. Ciekawe, że oprócz niego i Dumbledora nie ma w zestawie zbyt wielu innych żyjących. Tylko świętej pamięci albo w Azkabanie. Ale może takie były wymogi przy opracowywaniu tej głupiej kolekcji?

W ramach eksperymentu zabrał Pottera i na jego miejsce położył siebie. Niby dobrze. Ale jakoś dziwnie niepokoiło go i denerwowało, że teraz James leży tam sobie, wolny i uśmiechnięty.

Drgnął, gdy drzwi się otworzyły. Zgarnął szybko wszystkie karty na kupkę.

- Jestem wykończona - powiedziała Cecile wchodząc. - Jak ci idzie?

- Beznadziejnie - przyznał. - Ale chodźmy stąd. Mam dosyć tych czterech ścian na jakiś czas.

- Dokąd?

Dobre pytanie. Najchętniej poszedłby na jakiś długi spacer, ale po pierwsze było już ciemno, a po drugie musieliby wrócić po płaszcze, a za pół godziny miała być kolacja. Przez chwilę zastanawiał się nad miejscami w zamku, gdzie można by miło spędzić czas, ale przychodziły mu do głowy tylko takie, gdzie jeszcze jako uczeń chciał zabrać ze sobą Lily. Nie ma mowy.

- Na kolację.

- Ja już jadłam.

- Odprowadzisz mnie. Jeszcze jest trochę czasu.



Czytaj dalej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz