poniedziałek, 21 września 2015

4.5

Kiedy rano jadła śniadanie razem z Madam Pomfrey, sowa przyniosła jej list od Yannicka. Teoretycznie jego praktyki dotyczyły sił natury i magii żywiołów, ale wyglądało na to, że jej syn traktuje je jako świetną okazję do rozwijania swojego hobby, czyli kolekcjonowania baśni i legend.

Jego zbiór był już teraz naprawdę imponujący. Z każdej dłuższej wycieczki zamiast muszelek czy ruchomych pocztówek przywoził jakąś lokalną historię. Czasem czarodziejską, czasem mugolską. Każdego roku spędzali parę tygodni z dziadkami. Rodzice Cecile pochodzili ze Szkocji i chętnie dzielili się z wnukiem bajkami, których oni sami słuchali jako dzieci. Znali też oczywiście klasyczne opowieści angielskie, spędziwszy całe dorosłe życie w Londynie.

A Yannick nie tylko potrafił spisywać te historie tak, że brzmiały jak żywe. Najbardziej był szczęśliwy, gdy udało mu się znaleźć dwie (a czasem i trzy!) bardzo podobne opowieści, które w różnych środowiskach wyewoluowały w różnych kierunkach. Czekała na ten list już od paru dni, choć przecież wiedziała, że Yannick ma na pewno ciekawsze rzeczy do roboty, niż pisanie do własnej matki. Pewnie z tego właśnie oczekiwania zaczęła opowiadać dzieciom w szpitalu ulubione historie Yannicka.

Skończyła śniadanie, upewniła się, że Poppy poradzi sobie tego dnia bez niej, z głową cały czas jeszcze pełną alpejskich baśni, poszła do gabinetu Snape’a.



Czytaj dalej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz