czwartek, 8 października 2015

5.1

Wszedł do obcego, kolorowo urządzonego pokoju. Jakiś dzieciak cicho jęczał. Snape rozejrzał się dokoła. Zamiast tradycyjnej kołyski pod ścianą stało małe łóżeczko z trzema bokami, otwartą stroną ściśle przylegające do pojedynczego łóżka. Podszedł bliżej i zobaczył niemowlę, czerwone na twarzy, ze spuchniętymi oczami, bezradnie wymachujące rękami. Wyglądało nieporadnie i głupio. Nad łóżeczkiem wisiała ozdoba z powiązanych sznurkiem muszelek. Przeciąg wywołany otwartymi drzwiami poruszał nią i wydawała bardzo przyjemny dźwięk, ale maluch nie zwracał na nią uwagi. Chyba chłopiec, bo na kocu miał wyhaftowany niebiesko-czerwony pociąg. Ale cholera wie, może i dziewczynka, nie miał pojęcia jak odróżnić. Chciał to dziecko uspokoić, denerwował go ten płacz. Podniósł z podłogi puchatego misia, czy może psa i podał małemu, ale on teraz dopiero rozpłakał się na dobre.

Rozejrzał się bezradnie dookoła. Chciał już wyjść i poszukać kogoś kompetentnego, gdy w drzwiach stanęła jakaś ciemna postać.

- Snape - powitał go ktoś spod czarnego kaptura. Orsin. - Widzę, że dotarłeś tu pierwszy. Daj mi tego bachora.

- O co chodzi?

- Nie pamiętasz, co nasz Czarny Pan mówił wczoraj na spotkaniu? Potrzebujemy ofiary z niewinnej krwi. Co może być bardziej odpowiednie, niż ten bękart?

Ucieszył się, że tak niewielkim kosztem może przypodobać się Wiadomo Komu. Z ulgą odsunął się i zrobił Orsinowi przejście.

- Bierz go sobie. Właśnie chciałem szukać kogoś, kto go uciszy - powiedział i wyszedł z pokoju. Kątem oka dostrzegł jeszcze, jak Orsin podnosi dziecko takim ruchem, jakim podnosi się nieporęczny pakunek.

Kiedy Snape oddalał się szybko ciemnymi korytarzami, ciągle słyszał w uszach żałosny płacz.

W tym momencie się obudził i zorientował się, że to nie płacz, tylko wycie wiatru w gałęziach drzewa ponad jego głową. Nie było jeszcze późno, ale niebo przesłaniały ciemne, niskie chmury. Zrobiło mu się zimno. Wtedy przypomniał sobie gdzie jest i co się dzieje. Cecile spała skulona pod drugim drzewem, ściśle owinięta swoją peleryną.

Przyszli wcześniej na jego Wzgórze Ponad Światem. Chcieli tylko posiedzieć, odetchnąć, zastanowić się co robić teraz, gdy najprawdopodobniej zaraz wylądują w szpitalu. Gadali o jakichś nieważnych głupotach.

Jak to się stało, że usnęli, każde pod swoim drzewem? Nie pamiętał. Wysilał umysł i nie potrafił sobie przypomnieć ani kiedy usiadł pod brzozą, ani kiedy zapadł w sen. Nie podobało mu się to.

Zastanawiał się, czy budzić Cecile, czy dać jej jeszcze trochę pospać. Może najpierw rozpalić ognisko? Nie spieszyło mu się do szpitala.

W tym momencie Cecile zaczęła krzyczeć.

- Nie! Nie jego! Nie! - wołała przez sen i machała na oślep rękami.

- Cecile, obudź się! - próbował złapać ją za ręce. Otworzyła oczy i widząc go, zamiast się uspokoić, przeraziła się jeszcze mocniej.

- To tylko sen, już dobrze, to tylko sen. - próbował ją pocieszyć. Parę razy głęboko odetchnęła i oparła się z powrotem o drzewo. Chciał do niej podejść, coś zrobić, by było jej lepiej, ale czuł się równie bezradnie jak we śnie na widok spłakanego niemowlęcia.

- Chyba właśnie miałam ten koszmar, na który czekamy - powiedziała cicho. - Wszystko wyglądało tak realnie…

Przez chwilę siedziała zamyślona i bardzo smutna. Wreszcie pokręciła głową, tak jakby chciała odpędzić złe myśli.

- Przez te kilkanaście lat wiele razy śniło mi się, że z Yannickiem dzieje się coś złego. Myślałam, że się już przyzwyczaiłam. Ale tym razem to ty oddałeś Orsinowi mojego synka, a on…

Zmroziło go.

- W takim niebiesko-czerwonym pokoju? Z muszelkami nad łóżkiem? - spytał bardzo ostrożnie.

W milczeniu pokiwała głową i spojrzała na niego z uwagą. Usiadł pod “swoim” drzewem.

- Ja też miałem sen. Teraz, przed chwilą.

- Taki sam?

- Tak.



Czytaj dalej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz