poniedziałek, 30 listopada 2015

6.3

– Severus! Patrz. Zobacz, co dostałam! – Cecile powitała go radośnie w szpitalu. Gdy tylko pojawił się w progu wstała od prowizorycznego biurka, chwyciła jakąś kopertę i ruszyła w jego kierunku. Dzisiaj już wyglądała bardziej jak pielęgniarka, niż jak pacjentka.

– Tak? – zapytał. Denerwował go jej dobry humor. Jakim prawem ona jest cała w skowronkach, kiedy on cierpi!

– Yannick mi pisze, że wpadnie po mnie przed świętami i razem pojedziemy do dziadków! Właśnie miałam mu pisać, że to fantastyczny pomysł! – wskazała ręką na stolik pełen książek i notatek – Wiesz, że poprosiłam McGonagall, żeby otwarła ten list, choć przecież znam sowę mojego syna? Ale jakoś nie miałam odwagi natknąć się na jeszcze jedną podejrzaną przesyłkę.

– Zrozumiałe – odpowiedział, nadal nie podzielając jej entuzjazmu.

– Dzisiaj wreszcie miałam spokojną noc, śniło mi się coś naprawdę fajnego, że kolega mnie odwiedził tu w szkole i robimy jakieś śmieszne rzeczy, nie pamiętam co dokładnie… A potem jeszcze, że szukamy czegoś w zamku.

– Bardzo się cieszę – powiedział, choć prawdę mówiąc był bardzo daleki od radości. Już on wie, z którym kolegą się Cecile świetnie bawiła tej nocy.

– Poza tym wracam do siebie, nie ma powodu, bym nadal leżała w infirmerii. Mam odpocząć, Poppy dała mi parę dni wolnego.

– Fantastycznie.

Coś w jego tonie musiało zastanowić dziewczynę, bo wreszcie spojrzała na niego uważniej.

– Co się stało? – spytała patrząc mu prosto w oczy.

– Nic się nie stało – odparł gniewnie i odwrócił wzrok.

Przez chwilę nad czymś się zastanawiała, aż wreszcie powiedziała zdecydowanie:

– Chodź. Coś ci pokażę. Niespodzianka.

Uśmiechnęła się do niego, chwyciła go za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi. Szybko jednak puściła jego dłoń i tylko patrzyła wyczekująco. Przez chwilę się wahał, w końcu ruszył za nią.

– To jest miejsce, w które już dawno chciałam cię zaprowadzić. Przypomniało mi się, po tym dzisiejszym śnie o szukaniu skarbu. Tylko mam nadzieję, że je znajdę. Nie byłam tam od kilkunastu lat.

– Super – powiedział, próbując wykrzesać z siebie choć odrobinę zainteresowania. Ale jawa mieszała mu się ze snem, nie chciał, nie miał odwagi cieszyć się na atrakcje, które Cecile mu zapowiadała.

W milczeniu szli korytarzami Hogwartu. Nie potrafił sobie wyobrazić, czym jego była asystentka mogłaby go zaskoczyć. Dotarli wreszcie do północnej wieży i powoli wspinali się w górę. Rzeczywiście, widok z niej był całkiem przyjemny, ale niewiele lepszy od tego, który miał w swoim pokoju. Nim jednak dotarli na szczyt,

Cecile zatrzymała się przed jednym z obrazów wiszących na ścianie. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem. Smok.

– Jesteś też specjalistką od smoków? – spytał złośliwie, doskonale wiedząc, że nie zdziwiłoby go to ani trochę, gdyby była.

Pokręciła głową.

– Termodynamika – powiedziała do smoka. Potwór skinął uprzejmie głową, obraz przesunął się i odsłonił wejście do ukrytego pokoiku. Snape spojrzał zaskoczony. Nigdy by nawet nie podejrzewał, że tu kryje się jakieś pomieszczenie.

– Jak je znalazłaś? – spytał zaskoczony.

– Przez tatę. Mówiłam ci, że mój tata jest fizykiem? Ciągle mi podrzucał mugolskie podręczniki w nadziei, że pójdę w jego ślady. Nieważne. Któregoś razu skakałam sobie po schodach powtarzając słowo, które wydało mi się śmieszne. I tak odkryłam – powiedziała przepuszczając go przodem – model Hogwartu.

Niewielka salka była całkiem pusta. Na ścianie po prawej stronie znajdowało się kilka wąskich, głębokich okien, a na przeciwnej wyrzeźbiony był budynek szkoły. Podszedł bliżej. Płaskorzeźba z wygładzonego kamienia bardzo realistycznie oddawała kształt zamku. Dotknął jej delikatnie. Pod jego palcami mury zaczęły się przesuwać, tak że można było zobaczyć je z każdej strony.

Poczekał, aż budynek wykona pełny obrót.

– Ciekawa zabawka – powiedział. Cecile stała z boku i uśmiechała się tajemniczo.

– Zajrzyj do środka.

Dopiero teraz zauważył, że niektóre okna zamku były dziurkami. Zajrzał w jedną z nich i ze zdziwieniem zobaczył salę jadalną. Nie model, tylko rzeczywistą salę, tę z której niedawno wyszedł, w której jeszcze niektórzy uczniowie pochłaniali deser albo rozmawiali z przyjaciółmi dopijając sok.

– Niesamowite! – z zainteresowaniem zaglądał do kolejnych pokoi. Nie wszystkie działały, nie znalazł żadnego gabinetu ani sypialni, ani nawet pokoi grup. Tylko miejsca, do których i tak mógłby zajrzeć w każdym momencie. Korytarze, klasy, ogólnie dostępne sale. Przez chwilę bawił się śledzeniem grupki Gryfindorczyków przemykających się po korytarzach, ale ostatecznie zniknęli w swojej wieży. Zajrzał na lekcję Obrony przed Czarną Magią, ale nic ciekawego się tam jeszcze nie działo. Jego pracownia w podziemiach też stała pusta. Cecile w międzyczasie usiadła we wnęce prawdziwego okna.

– Zawsze chciałam przyjść tu z kimś. Pokazać komuś to miejsce. Ale nigdy nie miałam okazji.

Usiadł w sąsiedniej niszy. Z tego miejsca mógł oglądać tylko nieruchomy zamek i czubki pantofelków Cecile.

– Często tu przychodziłaś?

– W czasach szkoły tak. Na tyle często, że całe to miejsce wydaje mi się aż duszne od niespełnionych marzeń i niewypowiedzianych słów. Ale po powrocie pierwszy raz tu jestem. Trochę się bałam, że już tu nic nie znajdziemy. Wygląda jednak na to, że nic się nie zmieniło.

– Miałaś dostęp do wszystkich tajemnic – powiedział z odrobiną zazdrości.

– Taki sam jak ty ze Wzgórza Ponad Światem. Choć zawsze marzyłam, że zobaczę coś ciekawego. Ale jak zawsze, jedyne czego można się dowiedzieć, to rzeczy, które tak naprawdę wolałoby się wyrzucić z pamięci.

– Widziałaś mnie? – Nie mógł powstrzymać pytania.

– Parę razy. Zwykle jak siedziałeś nad książką albo eksperymentowałeś nad kociołkiem. Zawsze wtedy sobie myślałam, że marnuję swój czas i powinnam się brać do roboty – zaśmiała się lekko. – I nadal sobie zerkałam w okienka, zamiast rzeczywiście zacząć się uczyć. Głupie nie? Ale tak naprawdę, to szybko mi się znudziło patrzenie na ludzi. Wolałam siedzieć tu, z boku.

– Miałem dzisiaj ten sen – sam nie wiedział, czemu jej to opowiada. Ale nagle po prostu poczuł, że musi. – I wiesz, co mi się śniło?

– Nie.

– Że mają mi dać nagrodę. A potem okazało się, że to tylko żart. Żart ze mnie. – przez chwilę milczał. – To żałosne, prawda?

Przez chwilę milczała.

– To musiało być bolesne rozczarowanie – powiedziała wreszcie.

– Ale dobrze pokazuje, co jest dla mnie najdroższe – powiedział gorzko.

– Nie – zaprotestowała od razu. – Pokazuje tylko, o czym myślałeś, jak otwierałeś list. Mogła ci się śnić kipiąca kawa.

Jak zwykle miała rację. Dopiero teraz, kiedy Cecile to powiedziała uświadomił sobie, że spora część jego dzisiejszej złości brała się nie stąd, że go ten sen poruszył, tylko ze świadomości, jak bardzo był prawdziwy. Że jedyne na czym mu zależy, to jego z trudem wypracowany autorytet. Słomiany autorytet.

– Z całą pewnością nigdy nie zdarzyło mi się przypalić kawy! – odpowiedział, siląc się na pogodny ton.

– Poza tym, mówiłam ci przecież, że to nie chodzi o to, co ci się śni, tylko o tę aurę grozy, o poczucie, że dzieje się coś naprawdę strasznego. – wyjaśniała. Po chwili spytała jeszcze – Czy ja byłam w tym śnie?

– Nie – sam nie potrafił powiedzieć, czemu skłamał. Ale wydawało mu się, że w ten sposób oddałby jej za dużo kontroli. A bardzo tego nie chciał robić. W ogóle miał dosyć Cecile, ma dosyć słuchania jej głosu, nigdy wcześniej nie wydawał mu się tak drażniący.

Zrobiło mu się zimno. Poczuł, że zaczyna się trząść. Najpierw myślał, że to tylko złudzenie, ale gdy wyciągnął przed siebie rękę zobaczył, że jego palce naprawdę drżą. Musiał z całej siły zacisnąć usta, żeby nie szczękać zębami. Jego głowa zrobiła się nagle bardzo ciężka. Przymknął oczy.

Kiedy je otworzył, Cecile stała przed nim. Nie zauważył nawet, kiedy wstała ze swojej niszy. Dotknęła lodowatą dłonią jego czoła i nim zdążył się zdecydować, czy to dobrze, czy źle, że wygląda przy tym jak mama stroskana o swoje dziecko, zakomenderowała:

– Potrzebujesz iść do szpitala. Wiem, jak się czujesz. Podejdź do makiety, pamiętasz, gdzie jest infirmeria?

Z trudem zwlókł się z okna. Nie miał sił protestować. Bezmyślnie patrzył na okienko, które Cecile wskazywała.

– Pokaż różdżką, gdzie chcesz iść i powiedz Fenestre Passati, tak jak jest napisane na górze.

Dopiero teraz zauważył, że na ozdobnym zwieńczeniu ponad zamkiem jest jakiś napis. Dobrze, że go przeczytała, bo obraz rozmywał się mu przed oczami.

Fenestre Passati – powiedział słabo, dotykając okna w szpitalnym skrzydle. Poczuł się tak, jakby zjeżdżał na długiej zakręconej zjeżdżalni. Nie czuł się na siłach, by brać udział w takich zabawach. Z ulgą poczuł wreszcie pod nogami twardą podłogę i zorientował się, że jest na miejscu. Po chwili za nim pojawiła się Cecile.

– Madam Pomfrey! Mamy nowego pacjenta.




Czytaj dalej

3 komentarze:

  1. Ohohohoho! Tam przez moment jak było o tym obserwowaniu go przez okno miałam znowu wrażenie, że jednak on nie Potter, ale pewnie sie mylę.
    Rozdział bardzo fajny, myślę, że każdy na jego miejscu nie chciałby z nią gadać po takim śnie, ale w końcu się poddał.
    I oh! Słaba strona Snapusia. <3 muahahaha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, właśnie się zastanawiam, czy to ma znaczenie, czy Cecile w szkole kochała się w Potterze, czy nie. Bo tak czy siak, Snape był tak pochłonięty samym sobą i swoimi problemami, że nie zauważył dziewczyny, która tak zwyczajnie darzyła go sympatią (i tak samo jak on była nieszczęśliwie zakochana). I wydaje mi się, że prawidziwy Snape, z kanonu, też by nie zauważył. Bo często tak jest z takimi ludźmi, prawda?

      Usuń
    2. I ma i nie ma znaczenia. Może nie ma dla przebiegu historii, ale ma jakby dla kreacji bohaterów. Tak myślę. Co oczywiście nie czyni ją lepszą czy gorszą w zależności czy podkochiwała się w Potterze czy w Snape. Ale jakoś... Po prostu. Ma znaczenie. Ponieważ jeśli postać ma być realna to musi mieć jakąś przeszłość, wspomienia, doświadczenia, które ukrztałtowały ją tak, a nia inaczej. I wiesz to, bo jak na razie Cecil jest bardzo barwną postacią z ciekawą historią, jest dla mnie żywa. Więc nie można tak nagle nazwać jej młodzieńczej miłości bezwartościową.

      Usuń