poniedziałek, 7 grudnia 2015

6.5

Czuła się bezsilna. Dlaczego on nie pozwoli jej zrobić czegoś pożytecznego? Westchnęła.

– Telefony są ciekawe. Jeden z powodów, dla których chciałabym porównywać świat nasz z mugloskim. Wiesz, że pozwalają rozmawiać ludziom odległym o setki, nawet tysiące, kilometrów? Głos idzie przez plastikowy sznurek, kabel, który naprawdę nie wygląda, jakby mógł przenosić jakiekolwiek dźwięki. Czy to nie wydaje ci się niesamowite?

Spojrzała na Snape'a. Leżał nieruchomo, oddychając równo i spokojnie, jakby spał, ale oczy miał wpółotwarte. No dobrze, może rzeczywiście go to uspokaja. Lepiej, żeby słuchał jakichś głupich opowieści, niż męczył się z koszmarami, to na pewno.

– A przynajmniej tak było do tej pory. Tata mi pokazywał z dumą w wakacje pierwszy rzeczywiście przenośny telefon. Bez sznurka, bez kabla, bez niczego. Pożyczył od kolegi. Malutki. Wielkości średniej książki. No, trochę nieporęczny, ale powiedzmy sobie szczerze: mniejszy od kominka i nawet mniejszy od dorosłej sowy – uśmiechnęła się. – Na wierzchu napisane są numerki i jak wciśniesz je w odpowiedniej kolejności, łączy cię z wybraną osobą. I możesz z nią rozmawiać. Magia, prawda?

Snape nic nie odpowiedział. Patrzył na nią spod wpół przymkniętych powiek. Nie uśmiechał się, ale też nie wyglądał, jakby mu było bardzo źle. Cecile poczuła podziw. Ona by nie umiała leżeć tak spokojnie z wysoką gorączką. Była mu niesamowicie wdzięczna za lekarstwo.

– Dziękuję – powiedziała nagle. Otworzył oczy. – Za miksturę na ból głowy.

– Opowiadaj dalej – poprosił. – Jak kupić komuś taki telefon?

– Taki bez kabla jest bardzo drogi. Ale zwykły to każdy już może w sumie mieć. Trzeba pójść do biura i zobaczyć, czy mają jeszcze wolne numery.

– Co to są te numery?

– Każdy telefon ma numer. Żebyś mógł wybrać, z kim chcesz rozmawiać. Mówiłam ci.

– Aha. Niepraktyczne.

– Ale jakoś działa. Do ciebie pewnie ludzie z zewnątrz tylko wysyłają sowy?

– Mówiłem ci, że do mnie nikt nie pisze.

– A rodzice?

– Ojciec uciekł do Ameryki, a matka się zabiła. Nie miałem rodzeństwa.

Poczuła się strasznie głupio. Nic dziwnego, że nigdy nie chciał wspominać o rodzinie. Super sobie czas wybrała, żeby rozgrzebywać takie rzeczy.

– Tak mi przykro! Ale wracając do tematu – paplała, starając się zamaskować swój nietakt. – Tata namawiał mnie, bym montowała takie przenośne aparaty na miotłach. Tłumaczyłam mu, że ciężko jest rozmawiać, jak się leci, ale on się bardzo upierał. W ogóle mój tata nie bardzo chce wierzyć, że miotły są magiczne. Cały czas ma nadzieję, że znajdzie jakieś “naturalne” wytłumaczenie, dlaczego latają. Śmiałam się z niego, dopóki mi nie pokazał, jak to się dzieje, że samolot unosi się w powietrzu. Wtedy to ja nie mogłam uwierzyć, że to nie są czary!

Snape usnął. Cecile przypomniała sobie, jak szybko jej syn usypiał z gorączką. Normalnie potrzebował trzech bajek, paru kołysanek i ulubionego pluszaka, a gdy był chory, wystarczyło go tylko parę razy pogłaskać i już spał. Spojrzała jeszcze raz na Snape'a. Wyglądał na zmęczonego, twarz miał bladą i mimo snu wcale nie zniknął z niej wyraz napięcia. Jego rzęsy rzucały na policzki nierówne cienie i wydawały się jeszcze bardziej gęste i jeszcze ciemniejsze, niż zazwyczaj. Czarne jak noc włosy leżały rozsypane bezładnie na wykrochmalonej poduszce.

Pomimo całej swojej mrocznej surowości sprawiał wrażenie tak samo bezbronnego, jak Yannick, gdy był przedszkolakiem. Przez chwilę kusiło ją, żeby sprawdzić, czy potrafiłaby mu niepostrzeżenie wyjąć różdżkę z zaciśniętej dłoni. Albo…

– Du bisch so es guetzli* – powiedziała do siebie i westchnęła. Wstała, zasłoniła kotary i bardzo cichutko dokończyła pakowanie swoich rzeczy. Pościeliła łóżko, którego wcześniej używała jako chora i odstawiła kufer pod drzwi. Nie wyszła jednak z sali, usiadła na bardzo twardym krześle przy miniaturowym stoliku. Tym razem próbowała uczyć się magicznych napojów, z nadzieją, że może uda jej się trafić na miksturę, którą wcześniej Snape przygotował dla niej. Ale jej myśli wciąż odpływały w innych kierunkach. Do kogo tak bardzo chciał zadzwonić?

Po chwili już spała z głową opartą o książkę.

* Jesteś taka głupiutka! (w dialekcie z Zurychu). Guetzli znaczy też po prostu ciasteczko.




Czytaj dalej

Ciąg dalszy w czwartek, 10.11.2015
Można komentować anonimowo.
Polub Limotini na facebooku.

4 komentarze:

  1. Fajny rozdział, taki przyjemny, klimatyczny. Snape taki uroczy, Cecil taka kochana.
    Tylko się nadal kurde nie dowiedziałam, kim jest ta Justysia i widzę, że Cecil też to męczy. Eh >.<
    Znasz język Zurychu/ha/ho... jak to się odmienia właściwie? I czy to takie język... Eh, tak to jest jak się nie zna mapy świata... Jeszcze mogłaś napisać jak się to wymawia to zdanie po zurychowemu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawia mnie to ostatnie "Albo..."
    Co albo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo pocałować. Co tu do zastanawiania się jest? Tylko Cecil jeszcze nie wie.

      Usuń
    2. Wydaje mi się, że takie stwierdzenie byłoby zbyt banalne w swej prostocie....

      Usuń