poniedziałek, 8 lutego 2016

8.2

Cecile podała profesor McGonagall tom z bajkami i usiadła na krzesełku w samym rogu pokoju. Minerva zaczęła bardzo delikatnie przeglądać książkę. Snape ze zdziwieniem zauważył, że wyraźnie drżą jej ręce.

– Znaleźliście zdjęcie i dedykację, prawda? – spytała cicho.

– Tak – potwierdził.

– I tylko tyle? Severus, nic więcej nie wiesz? – spytała w napięciu.

– Nie – smutno pokręcił głową.

– Nawet wtedy, kiedy… Te piętnaście lat temu… W końcu byłeś blisko niego, prawda? Sam-Wiesz-Kto nic nie wspominał?

– On? Dlaczego? Nie… – zastanowił się solidnie. Ale właściwie co mógłby usłyszeć? Powiedział zdecydowanie:

– Nigdy wcześniej nie słyszałem żadnej historii o kimś imieniem Rory.

– Ale może słyszałeś… – zawahała się i westchnęła. – Chyba będę zmuszona opowiedzieć wszystko od początku.

Ale zamiast zacząć opowiadać podniosła się z kanapy i podeszła do ciężkiej, rzeźbionej szafy. Otworzyła szufladę na dole i spośród poszewek i prześcieradeł wyjęła jakąś starą księgę w skórzanych okładkach. Podała mu ją bez słowa i wróciła na swoje miejsce.

Album ze zdjęciami. Z magicznych i całkiem zwyczajnych mugloskich fotografii uśmiechał się mały chłopiec. W beciku, na bujanym koniu, w ogrodzie… Snape przejrzał album pospiesznie i podał go Cecile, a potem spojrzał pytająco na Minervę. Skinęła głową.

– To Rory. Znam te zdjęcia na pamięć i za każdym razem oglądanie ich boli....

– Co się stało?

Znowu westchnęła, z koszyka, który stał koło kanapy, wyjęła długi szal i kłębek. W skupieniu przeliczyła oczka i zaczęła machać drutami. Jak zwykła babcia, a nie czarownica, która mogłaby taką robótkę wyczarować jednym ruchem ręki.

– Okropny, prawda? Pruję go i od nowa dziergam, działa to na mnie uspokajająco – powiedziała i nie odrywając oczu od plątaniny włóczki zaczęła opowiadać.

– Dom moich rodziców stał niedaleko wioski. Nie było w okolicy żadnych innych czarodziejów, więc moje dzieciństwo upływało dość samotnie. Na szczęście guwernantka pozwalała mi od czasu bawić się z dziewczynką z sąsiedniego dworu. Z Violtettą. Byłyśmy w tym samym wieku. Dobrze nam było razem. Potem ja poszłam do Hogwartu, ona do lokalnej szkoły. Spotykałyśmy się w wakacje, ale już coraz rzadziej… Aż wreszcie ja zdałam wszystkie egzaminy i od razu dostałam posadę, bo jedna z nauczycielek chciała już iść na emeryturę. Pełna radości i dumna z siebie pojechałam latem do domu. Violetta… była w kłopocie. Podobno nawet się zaręczyła, ale on wyjechał, nim nawet zaczęła szykować sukienkę. Kiedy ją spotkałam do rozwiązania brakowało trzech miesięcy. Była załamana i nie miała pojęcia, co dalej. Jej rodzice jeszcze nic nie wiedzieli, ale było pewne, że nie zechcą jej wspierać. W tamtych czasach nikt się temu nawet nie dziwił. Spakowałam nas obie i przeniosłam do pustego domku w mojej posiadłości. Nazywało się to chatką ogrodnika, ale oczywiście nasza rodzina nigdy nie potrzebowała zatrudniać nikogo takiego.

Minerva spojrzała na nich, westchnęła i zaczęła wyjaśniać.

– Musicie wiedzieć, że wtedy nie mówiło się o takich rzeczach. Na zajęciach praktyczynch uczyliśmy się haftować obrusy i jakimi zaklęciami najlepiej cerować suknie. Jakbym była w szkole, to pewnie bym znalazła w bibliotece książkę z potrzebnymi czarami, ale u mnie w domu na pewno nie było nic na temat odbierania porodu czy o opiece nad niemowlętami. Umówiłyśmy się z położną z wioski, ale tego dnia akurat była zajęta, przyszła dopiero na sam koniec. Umiałam tylko przygotować jakiś napar przeciwbólowy, ale sama nie wiedziałam, czy dobrze robię, podając go rodzącej…

– Z czego? – spytał odruchowo, bo zawodowa ciekawość zwyciężyła.

– To już tyle lat… Liście malin i pokruszona rukinola.

Pokiwał głową.

– Radziłbym raczej… – zaczął, ale szybko zorientował się, że to kompletnie nieistotne. – Nieważne. Przepraszam. I?

– Chłopiec. Zdrowy, Silny. Ale Violetta… Teraz wiemy, jak sobie radzić z depresją, ale wtedy ja nawet nie miałam pojęcia, że takie rzeczy się zdarzają. Myślałam, że to moja wina, że nie umiałam jej wystarczajaco pomóc, że jej nie wspierałam… Więc zajęłam się nią, zajęłam się noworodkiem. Napisałam do dyrektora, dostałam rok urlopu, pani Monterey zgodziła się odłożyć swoje plany emerytalne… Pokochałam Rorego. Był dla mnie jak syn. Kąpałam go, przewijałam, karmiłam. A Violetta tylko siedziała i patrzyła w dal. Nic nie umiałam, to wszystko, co czytacie dziś w dowolnym podręczniku magii dla młodych rodziców, było mi całkowicie obce. Różdżki używałam tylko by wprawić w ruch pozytywkę nad łóżeczkiem malca albo pobujać jego kołyskę. No i tyle dobrego, że znałam zaklęcia do robienia prania.

Profesor McGonagall uśmiechnęła się smutno.

– Na szczęście Rory rósł zdrowo, Violetta po jakimś czasie zaczęła wracać do siebie. Następnego lata czuła się już całkiem dobrze i zaczęła wreszcie odnajdywać się w roli matki. Ja wróciłam do szkoły. Przyjeżdżałam w wakacje. Na drugie urodziny. Na trzecie… Wtedy właśnie dałam mu te bajki. Uwielbiał przeglądać obrazki, cieszył się, jak mu czytałam baśniowe historie. To było takie radosne lato. A potem… Nie wiem, do końca co się stało. Violetta napisała, że jej narzeczony wrócił. Dostałam parę podekscytowanych listów, potem ta korespondencja się urwała. Myślałam… myślałam, że jest tak szczęśliwa, że nie ma czasu do mnie pisać. Ale kiedy po zakończeniu roku szkolnego wróciłam w moje strony zastałam tylko plotki. Skoczyła do rzeki, uciekła z żonatym mężczyzną, wyjechała do Francji… Każdy mówił co innego. Próbowałam się dowiedzieć, co się stało z jej synem, i tu akurat wszyscy byli zgodni: trafił do domu dziecka. Ale niestety nikt nie wiedział, do jakiego. Szukałam całe lato. Nic się nie dowiedziałam. Kamień w wodę. Nigdy już go więcej nie spotkałam.

Minerva odłożyła druty, sięgnęła do swojej torebki i wyjęła z niej chusteczkę. Wytarła łzy, które płynęły jej po twarzy. Cecile podeszła do pani profesor, usiadła koło niej na kanapie i delikatnie ją przytuliła. Siedziały tak w ciszy przez dłuższą chwilę, wreszcie starsza pani się wyprostowała, otarła jeszcze raz mokre oczy i powiedziała tylko trochę drżącym głosem.

– Jedyne, czego się dowiedziałam… Kiedy Dumbledore pojechał po Toma Riddle, słyszał, że mieszkał z nim w pokoju jakiś Rory Smith. Dowiedziałam się o tym dopiero dużo później, zupełnie przez przypadek. Nie było go już tam, kiedy ich odwiedziłam. Nawet nie wiem, czy to był ten sam chłopiec. Zniknął w tym samym roku, w którym Tom Riddle wyjechał do Hogwartu.




Czytaj dalej


Można komentować anonimowo.

2 komentarze:

  1. Ach, już widzę McGonagall jak robi na drutach :)Bardzo dobrze opisana scena. Szczerze mówiąc jak dotąd najbardziej mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. " powiedziała i nie odrywając oczu od plątaniny włóczki(przecinek) zaczęła opowiadać. "
    Widzę, że postanowiłaś zaspokoić naszą ciekawość, co do Rorego. Bardzo fajna historia, dobrze opisana i jak najbardziej na miejscu, nawet gdyby nie miała większego nawiązania do akcji, ale po haśle o Tomie podejrzewam, że tam jakieś drugie dno jeszcze będzie?

    OdpowiedzUsuń