czwartek, 11 lutego 2016

8.3

- Proszę pani! Proszę pani!

Cecile obejrzała się. Po schodach schodziła grupa uczniów, Harry Potter odłączył się od kolegów i machał do niej. Uśmiechnęła się i podeszła bliżej.

- Dzień dobry!

- Jeszcze raz chciałem podziękować. Za zdjęcia.

Skinęła głową.

- A ja przepraszam, że dopiero teraz je dostałeś.

- I jeszcze chciałem powiedzieć… - zawahał się i zamiast dokończyć, spytał - Nie znaleźli państwo tego, czego państwo szukali, prawda?

Wzruszyła ramionami.

- Niespecjalnie szukaliśmy. W sumie - zastanowiła się - to nawet lepiej, że nikt tego nie znalazł. Rozumiesz, amulet, który przywraca pełnię życia może być niebezpieczny w nieodpowiednich rękach.

Spoważniał i przytaknął. Nagle wyglądał na dużo starszego niż naprawdę. Cecile przypomniała sobie historie o jego przygodach w poprzednich latach.

- Rozumiem. Czyli pani się pewnie ucieszy, że tej komnaty, gdzie był skarb ukryty, już nie ma. Zniknęła z mapy. To znaczy, po prostu zniknęła.

- Skąd wiesz? - spytała zaciekawiona. Oczywiście widziała, jak ściany pokoju zmieniają się w gruz i wszelki ślad po pomieszczeniu znika, ale nie była wcale pewna, czy nie zniszczyli jedynie wejścia.

- Wiem. Czy mogę nie mówić skąd? - zapytał, nagle przestraszony.

- Oczywiście - zapewniła go. - Choć ja potrafię dochować tajemnicy.

Machnął ręką.

- Nie chcę, żeby musiała pani ukrywać sekrety. Profesor Snape bardzo chciał wiedzieć i chyba tylko dlatego, że zaczął pani szukać, zapomniał o całym temacie. Wie pani, w ten sam sposób, dzięki któremu wiedziałem, gdzie pani jest, mogłem też sprawdzić, że ukryta komnata zniknęła. Całkowicie.

- Czy to znaczy, że to ty mnie tak naprawdę znalazłeś? Dziękuję!

- Tak. To znaczy, nie do końca, ja bym szukał w sali Slytherinu, dlatego właśnie poszedłem do profesora Snape'a. O, przy okazji - wcale nie chciał mi nic powiedzieć o mamie. Mówiłem pani, że on mnie nie cierpi!

Zastanowiła się. Czy Snape naprawdę aż tak nie lubił swojego ucznia? Czy to możliwe, że jego nienawiść do Jamesa była o tyle silniejsza od miłości do Lily? Coś jej się skojarzyło. Nie była pewna, czy to dobry trop, ale może będzie pomocne.

- Masz czas? Mogę ci coś opowiedzieć? - spytała.

- Tak. Teraz mam. O co chodzi?

Usiedli na schodach, teraz już pustych. Cecile zaczęła.

- Wiesz, mam syna, trochę starszego od ciebie. Bardzo lubi baśnie i z każdej pordóży przywozi trochę takich zasłyszanych historii. Kiedyś pojechał z kolegami na wycieczkę po Europie i z jedego z miast przywiózł taką legendę.

- O Snapie?

- Nie - uśmiechnęła się. - Nie myśl, że wyjaśnię ci co siedzi w głowie twego profesora. To jest rzeczywista legenda. Posłuchaj.

- No dobra.

- Otóż był sobie raz młody mężczyzna. Powodziło mu się raczej średnio. Jego ojciec nie żył, sam zajmował się chorą matką i żeby zarobić pieniądze musiał pracować jako pomocnik rzemieślnika, w zawodzie którego nie cierpiał.

- O widzi pani! Czyli jednak o Snapie.

Roześmiała się.

- Słuchaj dalej. Któregoś razu nasz bohater zawędrował do piwnic pod miastem, już nie pamiętam po co i dlaczego, i znalazł korytarze, których dawno nikt nie przemierzał. Doprowadziły go do podziemnego jeziorka, po którym pływała Złota Kaczka. Nie żółta, tylko złota właśnie, jakby piórka miała z cennego kruszcu. Może i rzeczywiście miała, bo gdy zamachała skrzydełkami, chłopak z zaskoczeniem spostrzegł, że przed jego stopami leży wór pełen złotych monet. Złota Kaczka powiedziała mu, że jest tak naprawdę zaklętą królewną, że to co widzi przed sobą, to jedynie maleńka część bogactwa, jakie posiada. Ponieważ nasz bohater był pierwszym, który ją odnalazł, chętna była zostać jego żoną i podzielić się z nim swymi skarbami. Warunek był jeden: mężczyzna miał wydać wszystkie te pieniądze do wieczora, ale tylko i wyłącznie na siebie i swoje przyjemności.

Przyszłość pełna złota wydawała się bardzo kusząca. Młodzieniec ruszył więc na miasto, ochoczo sypiąc monetami. Kupił powóz i konia, i piękne ubrania, i obiad w najdroższej knajpie, i sygnet, i cztery kapelusze, a w worze ciągle jeszcze coś brzęczało. Bał się spojrzeć w kierunku swego domu, gdzie matka czekała na lekarstwo, nie chciał myśleć o bratanku, który zamiast w siedzieć w szkole pomaga ojcu w warsztacie. Ani o przyjaciołach, którzy tak jak on klepali biedę. Kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, nasz bohater był już gotów wrócić do Złotej Kaczki. Jednak gdy chciał wejść do podziemi zorientował się, że na dnie worka zawieruszył się jeszcze jednen pieniążek. Bez zastanowienia rzucił go siedząemu pod ścianą żebrakowi.

- Ale przecież miał wydać tylko na siebie!

- I prawie mu się udało. Ale za ten ostatni gest gorzko musiał zapłacić. Zniknął wór, zniknęły kosztowne ubrania. Zniknął powóz i konie, i cztery kapelusze. Zniknęła też droga do zaklętej królewny i nasz bohater już do końca życia musiał ciężką pracą zarabiać pieniądze.

- Czy to koniec?

- Bajki, tak. Ale nie koniec mojej historii. Kiedy Yannick skończył opowiadać, zaczęliśmy się wspólnie zastanawiać, jak głupio się ten człowiek z legendy zachowywał. I wymyśliliśmy inną wersję.

- Jaką?

- Nasz nowy bohater wrócił do domu i powiedział wyniosłym tonem: “Dobra kobieto, ugotuj mi obiad, ale kaszę z omacką, taką jak lubię, a dostaniesz w zamian garść złota i lekarstwo”. Wysłał bratanka do aptekarza po pigułki, obiecując, że mu da cennego kruszcu, jeśli dobrze wykona zadanie. Kupił powóz i czwórkę koni i zapłacił bratu by zajmował się nimi, gdy on sam nie ma ochoty z nich korzystać. Zamówił u przyjaciela - piekarza chleb ze swoim imieniem, płacąc znów extra za usługę. Zostawił…

Ceciele zawahała się. Yannick był już na tyle duży, że można z nim było żartować na temat pieniędzy zostawionych na szafce nocnej przyjaciółki, ale Harry był jednak zdecydowanie za młody. Poprawiła się.

- Obiecał przyjacielowi zapłatę, jeśli przejdzie się z nim po mieście. Kupił sobie kilkanaście nowych ubrań, a jak znajdował jakieś, które mu się bardziej podobały, to stare oddawał towarzyszowi. I tak aż do wieczora. I pewnie przez resztę życia, jak już został mężem Złotej Królewny.

- Ale… - Harry spojrzał na nią zaskoczony - Przecież to musiało być bardzo męczące.

- Oczywiście. Poza tym, myślisz że jego rodzina i znajomi lubili go za to co robi?

- Czy lubili? Na mnie Ron się złości, jak chcę zapłacić za czekoladki w pociągu. - odpowiedział Harry gorzko.

- Nie cierpieli go - potwierdziła. - I on sam też nie był szczęśliwy. Ale wolał widzieć matkę żywą i zdrową, która się złości, że synowi się wydaje, że wszystko można kupić. Wolał patrzeć, jak jego chrześniak uczy się i bawi, choć wiedział, że brat zazdrości mu bogactwa. Innymi słowy, wybrał mniejsze zło.

Potter przez chwilę siedział w milczeniu. Wreszcie powiedział zdecydowanie:

- Wie pani co, mnie się wydaje, że musi istnieć jakieś lepsze rozwiązanie. Pomyślę o tym, dobrze?

Uśmiechnęła się, a chłopak wstał, pożegnał się i zamyślony wrócił do swojej grupy.




Czytaj dalej


Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.

2 komentarze:


  1. "- Nie - uśmiechnęła się. - Nie myśl, że wyjaśnię ci(przecinek) co siedzi w głowie twego profesora. To jest rzeczywista legenda. Posłuchaj. "
    "nie chciał myśleć o bratanku, który zamiast w siedzieć w szkole pomaga ojcu w warsztacie."
    Usuń "w" przed "siedzieć".
    A tak poza tym, w porządku. Chociaż nie do końca rozumiem morał tej drugiej wersji bajki. Mniejsze zło. Chodzi o to, żeby Harry wymyślił jak jej powiedzieć, skąd coś wiedział, ale tak, żeby nie mówić, czy, że co?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wydaje mi się, że jest już poniedziałek. Jest po 19... A rozdziału nie widzuuuu ani nie słychuuuu...

    OdpowiedzUsuń